To już 5. rocznica katastrofy prezydenckiego tupolewa pod Smoleńskiem. PiS z Antonim Macierewiczem na czele niestrudzenie już 5. rok przekonują Polaków i samych siebie, że prezydent Lech Kaczyńskie wraz z całą elitą polityczną i wojskową kraju "poległ" na rosyjskiej ziemi wskutek spisku. Prawicowym politykom z łatwością przychodzi obalanie wniosków ze śledztwa Międzypaństwowej Komisji Lotniczej (MAK), komisji Jerzego Millera i prokuratury.
Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154M zaliczył już kilka wpadek. Bohaterem jednej z nich jest prof. Jacek Rońda. W trakcie wywiadu w Telewizji Trwam przyznał się do blefu w TVP (podczas słynnej debaty z Pawłem Artymowiczem, której gospodarzem był Piotr Kraśko). Zapewniał wtedy, że posiada dokument wskazujący, że załoga tupolewa nie zeszła poniżej 100 metrów, co miało być kolejnym dowodem na zamach. Przy okazji poinformował, iż dokument ten "kupił na rynku". Kilka miesięcy po emisji programu Piotra Kraśki doszło do zaskakującego oświadczenia na antenie TV Trwam, że piloci jednak zeszli poniżej 100 metrów, a w trakcie debaty prowadził grę z redaktorem Kraśką.
Pomimo tak licznych wpadek, komisja Macierewicza nadal trwa, a w 5. rocznicę katastrofy smoleńskiej zapewne znowu nakarmi wyborców PiS nowymi rewelacjami, tym bardziej, że kilka dni temu pojawiły się uzupełnione stenogramy z rozmów w kokpicie, które po raz kolejny przeczą teorii zamachu. Politycy partii Jarosława Kaczyńskiego już mówią, że został on napisany cyrylicą i są to "wrzutki". Kto dokładnie miałby dokonać tych "wrzutek" i w jaki sposób - tego już nie precyzują.
Faktem jest, że wiele rzeczy w sprawie katastrofy należy jeszcze wyjaśnić. Śledztwo się jeszcze nie zakończyło, jednak wmawianie społeczeństwu, że był to z całą pewnością zamach i spisek polsko-rosyjskich władz jest nie fair. Żeby formułować takie oskarżenia, trzeba mieć na to twarde dowody, których PiSowskim "ekspertom" brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz